Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzruszona i przestraszona od niego... Myślałam, że on padnie na ziemię i że mnie pociągnie zarazem... Widzieliście panowie, iż niewiele do tego brakowało... A całe złe wynikło oto z powodu tego kamienia...
— Tak, tak — zapewniał pan Rastoil — musiał stąpnąć na ten kamień i noga mu się ześlizgnęła...
— Pan przypuszcza, że ten kamień jest sprawcą tego co zaszło? — spytał pan Péqueur des Saulaies, podnosząc niewielki, okrągły kamyk.
W kółku prywatnem zamienili ci panowie po raz pierwszy ze sobą kilka słów, dotychczas bowiem tylko w czasie występów oficyalnych, zmuszonymi byli zwracać się ku sobie z racyi piastowanych urzędów. Stanąwszy teraz obok siebie, oglądali ów kamień, podawali go sobie, czyniąc nad nim spostrzeżenia. Z jednego bok a był nieco ostry, mógł był przeciąć skórę na obuwiu księdza Surin. Pani de Condamin, stojąc naprzeciwko nich, uśmiechała się zalotnie do każdego i, przymrużywszy oczy, zapewniała dźwięcznym głosikiem, że czuje się znacznie lepiej, prawie dobrze.
— Ksiądz Surin mdleje! — zawołały równocześnie panny Rastoil.
Słysząc o niebezpieczeństwie, jakiemu o mało co nie uległ, ksiądz Sarin pobladł i prawie bezwładnie, opierając się plecami o mur, byłby się osunął na ziemię, lecz ksiądz Faujas pochwycił go na czas w potężne swe ramiona i zaniósł jak chore dziecko do ogrodu państwa Mouret, gdzie posadził go na krześle.