Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odgadując lot jego z ruchów panny Aurelii, podrzucał go, trzymając ręce po za swemi plecami i trafnie, mimo to, celując. Wszystkie te ruchy wykonywał harmonijne, obliczając je z matematyczną ścisłością. Zaczerwieniony, spojony, z włosem rozwianym, z rabatem na prawem ramieniu, upojony był swym tryumfem, zachowując przytem słodki i pociągający śmiech na ustach, piękny młodością całej swej postaci. Pochłonięci jego widokiem, panowie i panie, zapominając o dzielącej ich różnicy opinij, klaskali równocześnie po każdym zręczniejszym popisie a pani de Condamin powstrzymywała te oznaki uznania, gdy wybuchały przedwcześnie, powiewając koronkową chusteczką, którą unosiła wysoko po nad głowę. Ksiądz Surin wpadł na nowy pomysł, podskakując z miejsca w górę, zmieniał pozę i, przechylony, coraz to inaczej, chwytał w lot frunący ku sobie wolant. Ruchy jego stawały się coraz szybsze, wirujące, błyskawiczne, lecz zawsze trafne dla odbicia na czas rakietą piłki, gdy wtem stąpił nieopatrznie i o mało co nie padł w objęcia pani de Condamin, która mimowolnym giestem wyciągnęła ramiona, chcąc go powstrzymać od upadku. Krzyknęła wystraszona, powstał ogólny popłoch i zamęt, każdy był w obawie, że coś złego wydarzyć się mogło świetnemu graczowi, któremu wszyscy poskoczyli na ratunek. Lecz on gibkiemi ruchami ramion i kolan utrzymał się na nogach i wysiłkiem woli, zdołał dać zręcznego susa, chwytając na rakietę wolant taż blizko ziemi będący i odbijając go w stronę pan-