Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciażby Paryż nasłał nam całą zgraję swoich agentów, Plassans pozostanie wierne dobrej sprawie... My, legitymiści, będziemy zawsze tu mieli większość po nasiej stronie... Inni muszą się ugiąć... Mamy tego przykład na podprefekcie... Odrazu poddał się, bo spostrzegł, że nam nie podoła... Doprawdy sensu nie mają ci ludzie, opowiadający ze strachem o tajnych agentach rządowych, przekupujących sumienia... Czyż można nawet wyobrazić sobie coś podobnego! Stado agentów przebiega ich zdaniem miasta i miasteczka prowincyonalne, ofiarując urzędy i synekury, byle pozyskać zwolenników dla swoich pryncypałów! Przyznam się, że niezmierniebym się ucieszył, gdybym te zadziwiające osobistości mógł ujrzeć!
Pan Rastoil w miarę, jak mówił, poczynał się tak srożyć, że aż zaniepokojony tem pan Maffre, poczuł się w obowiązku wyświetlenia słów poprzednio przez siebie wyrzeczonych:
— Za pozwoleniem, przecież ja nie powiedziałem, aby ksiądz Faujas był bonapartystą. Przeciwnie, znajduję, iż podobne posądzenie ubliża mu i jest wprost niedorzeczne.
— Proszę nie przekręcać znaczenia słów przazemnie wyrzeczonych. Ja nie mówiłem o księdzu Faujas, ale w ogólności. Oburzam się przeciwko posądzeniu miasta Plassans o sprzedajność. Co zaś do księdza Faujas, to zgadzam się, że jest człowiekiem, którego żadna potwarz nie jest w stanie dosięgnąć.