Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan de Bourdeu, zażywszy obfitą szczyptę tabaki, szepnął:
— Czyż być może?... I ksiądz Faujas jest pomiędzy patrzącymi?...
Tu oczy jego spotkały się ze wzrokiem pana Rastoil i obadwaj się tem zmięszali.
— Mówiono mi — rzekł pan Rastoil — że proboszcz pogodził się z waszym biskupem.
— Tak, tak, dziś rano pogodzili się z sobą, podchwycił pan Maffre. Zgoda nastąpiła jak najzupełniejsza. Znam wszystkie szczegóły... zaszły tam okoliczności bardzo wzruszające. Biskup płakał z rozrzewnienia... Przyznać należy, że ksiądz Fenil nieco zawinił...
— Myślałem, że pan jesteś przyjacielem wielkiego wikaryusza? — rzucił pan de Bourdeu.
— Tak, jestem nim — odpowiedział sędzia — lecz jestem zarazem przyjacielem proboszcza. Każdy, kto pozna bliżej tego człowieka, musi uchylić czoło przed wielką jego pobożnością.. Dziwić się należy ludziom mającym odwagę rzucania na niego potwarzy. Boże mój, o cóż go nieprzyjaciele nie posądzają! Wszak szerzą nawet oszczerstwa o moralności tego świętego księdza... Z oburzeniem przychodzi słuchać podobnej obmowy. Wstyd mi za nich, doprawdy, wstyd wielki.
Pan de Bourdeu popatrzył w jakiś szczególniejszy sposób na pana Rastoil. A pan Maffre mówił dalej z wielkiem oburzeniem: