Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszak pozwalasz, księże Surin, byśmy podziwiali twoją zręczność?
Całe towarzystwo zebrane w parku podprefektury skupiło się teraz koło pana Péqueur des Saulaies, stojącego już po za bramą, lecz w samej głębi zaułka. Ksiądz Faujas, nie ruszywszy się z miejsca, powitał lekkiem skinieniem głowy uprzejnie kłaniających się mu panów Delangre i de Condamin. Stojąc na progu furtki ogrodowej, zapisywał w dalszym ciągu zdobyte przez grających punkty. Naraz panna Aurelia nie podstawiła na czas rakiety, rzekł więc do niej:
— Masz pani trzysta dziesięć punktów. Mówię o tych ostatnich, po zmienionym dystansie. Siostra pani ma zaledwie czterdzieści siedm.
Jakkolwiek ksiądz Faujas zdawał się być wyłącznie zajęty grą w wolanta, której był widzem a zarazem sędzią, wszakże co jakiś czas rzucał szybkie spojrzenia w stronę ogrodu państwa Rastoii, którego drzwi pozostawały otwarte. Dotąd tylko pan Maffre ukazał się w nich na chwilę, lecz został odwołany przez osoby, siedzące przy kaskadzie.
— Z czego się oni tak cieszą i śmieją? — zapytał go pan Rastoil, przerywając sobie rozmowę prowadzoną z panem de Bourdeu.
— Wszyscy podziwiają zręczność księdza Surin — odpowiedział pan Maffre. — Rzeczywiście gra on w wolanta po mistrzowsku... mnóstwo osób patrzy i zachwyca się... Nasz proboszcz jest też po między nimi...