Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co rzekłszy, dość rubasznym tonem przeszła przez stołowy pokój i, zbliżywszy się do syna, siedzącego wśród tarasu, szepnęła o wiele łagodniej.
— Owidiuszu, już wszystko gotowe w twoim pokoju. Jeżeli chcesz, moje dziecko, to możesz iść na spoczynek.
On jednak jej nie słyszał, więc z lekka trąciła go w ramię, powtarzając wypowiedziane już raz słowa. Powstał, jakby nagle zbudzony i zauważywszy, że wieczór zaczyna być chłodny, poszedł za matką. Przechodząc koło drzwi od stołowego pokoju, gdzie w świetle lampy wszystko wydawało się jasne i ponętne, ksiądz przystanął i rzekł miękim swoim głosem:
— Raz jeszcze państwu dziękuję za ich łaskawą uprzejmość i najmocniej przepraszam za kłopot, jaki sprawiliśmy niespodziewanem przybyciem.
— Niechaj pan nie przeprasza i nie dziękuje! — zawołał Mouret. — To nam raczej niech państwo darują, iż z naszej winy będziecie mieli niewygodny nocleg.
Ksiądz się ukłonił a Marta drgnęła, spotkawszy się z jego wzrokiem. Miał on przenikliwe orle spojrzenie. Szare jego oczy błyskały chwilami dziwnem światłem, płomień ich przelotny można było porównać do iskry nagle odsłoniętej wśród szarości popiołu, lub do gorącej pochodni, ukazującej się znienacka i na krótko wśród gęstych ścieżyn uśpionego lasu.