Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

właśnie spoglądała teraz Marta, siedząca najbliżej okna. Włosy miał krótko przystrzyżona i bielejące siwizną około skroni. Głowa ta zarysowywała się potężnie, była to raczej głowa żołnierza a połyskująca tonsura, krwawo opromieniona ostatniemi błyskami zachodzącego słońca, zdawała się być raną, zadaną w boju. Po chwili słoneczne światło zgasło i sylwetka księdza zapadła w cień, uwydatnił się natomiast jego profil, odcinając się wyraźną, czarną linią na tle popielatego, zapadającego zmroku.
Marta, nie chcąc odrywać służącej od wyprzątania górnych pokojów, wstała od stołu i przyniosła z kuchni drugą potrawę. Na korytarzu spotkała kobietę, której nie poznała na pierwszy rzut oka. Była to pani Faujas, lecz w odmiennem ubraniu. Włożyła biały czepek, płócienkową spódnicę, fartuch a na ramiona zarzucona żółta chusta, związana w tyle, nadawała jej wygląd starej służącej. Rękawy miała zakasane po łokcie, widocznie, iż nie próżnowała na górze, bo oddychała pośpiesznie, jak ktoś zmęczony zbyt szybką pracą. Z pod krótkiej spódnicy widać było jej nogi obute w wysokie, sznurowane trzewiki o fundamentalnej podeszwie, skutkiem czego kroki staruszki rozlegały się hałaśliwie po kurytarzu, wyłożonym kamiennemi płytami.
— Czy już pani rozgospodarowała się na noc? — spytała uprzejmie Marta.
— Albo to robota takie rozgospodarowanie! Raz, dwa i skończona praca.