Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bie sprawę z tych manewrów i uśmiechał się, bawiąc temi starciami dwóch przeciwnych prądów. Śledził zapaśników zdaleka i wybierał zawsze tego, który brał górę, zapewniając sobie spokój przy boku zwycięzcy. Wynalazłszy ten wygodny dla siebie fortel, słuchał z najzupełniejszą obojętnością płotek, donoszonych mu o jednym lub drugim. Wiedział, co o nich sądzić, był pobłażliwy i przygotowany na wszelkie wzajemne oskarżenia. Uznawał ich za zdolnych do rzucania na siebie najpotworniejszych oszczerstw. Gdy czuł się usposobiony do zwierzeń mówił do księdza Surin:
— Niewiem, który z nich gorszy!.. Ale przypuszczam, że nadchodzą czasy, w których należy się trzymać Paryża a nie Rzymu... Pewności przecie nie mam jeszcze, więc czekając, by się rzeczy wyklarowały, pozwalam im na wzajemne zadawanie sobie guzów... Przecież musi któryś z nich pozostać panem placu... wtedy zobaczymy... Ale dajmy temu pokój... oto lepiej przeczytaj mi, moje dziecko, trzecią odę Horacyusza, lękam się, że jedno zdanie przetłomaczyłem z niej niejasno... trzeba to porównać i zastanowić się dokładniej.
W pierwszy wtorek po odbytej procesyi Bożego Ciała była prześliczna pogoda. Z ogrodu państwa Rastoil i z ogrodu podprefektury dolatywały wesołe śmiechy. Widocznie tak tu, jak i tam zebrało się liczne koło gości. W ogrodzie państwa Mouret przechadzał się jak zwykle o tej porze dnia ksiądz Faujas, czytając brewiarz i zatrzymując się chwi-