Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nić... Ojcze, nie odmawiaj mi swego pozwolenia... ja pragnę, z całego serca pragnę, wstąpić do seminaryum...
Mówił z nieśmiałością, osłabionym jeszcze głosem, z rękoma złożonemi jak do modlitwy, patrząc błagalnie.
— Ty, ty, chcesz — szepnął Mouret i zachwiał się na nogach, nie mogąc rzec słowa więcej.
Po chwili przeniósł oczy z twarzy syna na Martę, która ukryła głowę, płacząc pochylona. Mouret wciąż milczał, podszedł do okna, znów zawrócił się i siadł na łóżku, bezwiednie, machinalnie, jak człowiek nieprzytomny, rażony zbyt silnym ciosem.
— Ojcze — odezwał się Sergiusz po dłuższem milczeniu — wiesz, że byłem bliskim śmierci... Otóż Bóg wtedy objawia ludziom wyraźnie swoją wolę... przyrzekłem, tak poprzysiągłem, że jemu oddam się wyłącznie... Ojcze, chciej mi wierzyć, że inaczej nie pojmuję życia dla siebie... Chciej nie tamować mego powołania...
Mouret siedział, wciąż milcząc z oczami utkwionemi w ziemię. Wreszcie machnąwszy rozpaczliwie obu rękoma, szepnął złamanym głosem:
— Chcecie chyba, abym wziął torbę na plecy i uciekł z domu, pozostawiając wam możność przywdziania habitu?... Wszyscy jesteście zarażeni...
Powstał z miejsca, zbliżył się do okna i zaczął palcami bębnić po szybach. A gdy Sergiusz otworzył usta, chcąc dalej go błagać, zawołał: