Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/592

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kich i maluczkich, pięknych pań i dziewcząt, służebnych, których kojarzyła w jedno niezachwiana wiara w jego potęgę.
Nareszcie ponad ruchliwą falą głów ludzi, miotanych niepokojem rozległ się dźwięk dzwonu, który zdawał się jęczeć rozpaczliwie, jak dzwon na trwogę bijący. Mazaud, który w tej chwili właśnie dawał jakieś polecenia Flory’emu, podążył w stronę kosza, podczas gdy młody kantorowicz, zaniepokojony o samego siebie, pobiegł śpiesznie do telegrafu. Flory, trzymając się uparcie Banku powszechnego, przegrywał już od pewnego czasu i tego dnia właśnie puścił się na wielkie ryzyko, do czego go skłoniła podsłuchana pode drzwiami wiadomość o posiłkach, jakich się spodziewano od Daigremonta. W koszu panował takiż sam niepokój jak w sali, od czasu ostatniej likwidacyi agenci dostrzegli wyraźnie groźne symptomaty i czuli, że grunt z pod nóg im się usuwa. Długoletnie doświadczenie ostrzegało ich o niebezpieczeństwie. Częściowe niepowodzenia objawiać się już zaczynały; przeciążony i wyczerpany rynek rozpadał się ze wszystkich stron. Miałże to być jeden z tych wielkich kataklizmów, które wydarzały się zazwyczaj co dziesięć lub co piętnaście lat?... należało obawiać się śmiertelnego przesilenia owej gorączki, jaka ogarnęła wszystkich spekulantów... przesilenia, które od czasu do czasu dziesiątkuje giełdę i straszne szerzy zniszczenie?... W przedziale gotów-