Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/542

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wpośród ogłuszającej, z każdą chwilą wzrastającej wrzawy, którą tworzyły tysiące pojedynczych rozmów, nie mówiono o niczem więcej tylko o barbarzyńskim pojedynku Gundermanna z Saccardem. Niepodobna było rozróżnić wyrazów, ale wieść ta roznosiła się szeroko, hucząc coraz groźniej. Podziwiano spokojny upór i systematyczność, z jaką jeden przeciwnik sprzedawał a zarazem unoszono się nad gorączkowym zapałem, z jakim drugi niezmordowanie kupował. Sprzeczne wiadomości, które z początku obiegały w cichych szeptach, grzmiały teraz głosami trąby. Jedni krzyczeli z całych sił, chcąc, aby ich wśród tego zgiełku słyszano; inni zaś z miną tajemniczą pochylali się do ucha swoich słuchaczów, mówiąc bardzo cicho wtedy nawet, gdy nic do powiedzenia nie mieli.
— A jednak ja stoję wytrwale przy zwyżce! — oświadczył uspokojony już Pillerault. — Słońce zbyt jasno przyświeca, akcye pójdą jeszcze w górę.
— Spadną na łeb na szyję — jęknął Moser, uparcie obstając przy swojem. — Burza nam grozi, miałem dziś w nocy bardzo przykre przeczucie.
Ale Salmon, który słowa me mówiąc przysłuchiwał się ich rozmowie, uśmiechnął się tak szyderczo, że obaj, nie wiedząc co myśleć, nader przykrego doznali wrażenia. Czyżby nieodgadniony ten człowiek, tak silny i zawsze tajemncą się osłaniający, wynalazł trzeci sposób speku-