Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kręcąc głową, czynił różne uwagi o szczegółach.
— W każdym razie — mówił — nie należy układać bilansu zawczasu, nie mając jeszcze zysków w ręku... Mniejsza nawet o nasze przedsiębiorstwa, chociaż są one na łasce losu i mogą uledz różnym katastrofom, podobnie jak wszelkie dzieła ludzkie... Ale widzę tu na rachunku Sabatiniego trzy tysiące paręset akcyj, przedstawiających kapitał przeszło dwóch milionów franków. Stawiasz pan tę sumę po stronie aktywów, kiedy właściwie powinna ona być po stronie passywów, bo Sabatini jest tylko naszym słomianym człowiekiem. Nie mam-że słuszności? wszak między nami możemy to powiedzieć otwarcie... Nie dosyć na tem; widzę tu jeszcze nazwiska wielu naszych urzędników a nawet administratorów, wszystko to są osoby podstawione, nieprawdaż? Doprawdy, drżę na samą myśl o tem, że zatrzymujemy dla siebie tyle akcyj. Postępując w taki sposób, nie tylko nie obracamy kapitałem ale unieruchomiamy go i prędzej lub później sami się doprowadzimy do zguby.
Pani Karolina spojrzeniem zachęcała brata, bo wypowiadał on wreszcie wszystkie jej obawy, wykazywał przyczyny tego głuchego niepokoju, który wzrastał w jej sercu równomiernie z powodzeniem Banku.
— Ach! ta gra na giełdzie! — szepnęła z westchnieniem.