Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ my nie gramy na giełdzie! — zawołał Saccard. — Zdaje mi się jednak, że wolno nam podtrzymywać nasze akcye i że postępowalibyśmy bardzo nierozsądnie, pozwalając na to, aby Gundermann i inni deprecyonowali nasze walory, grając przeciw nam na zniżkę. Dotąd wprawdzie nie występują oni wyraźnie, ale prędzej lub później musi niezawodnie dojść do tego. Oto dla czego jestem bardzo zadowolony, że mam w ręku pewną ilość naszych akcyj i uprzedzam was, że gotów jestem nawet je skupować, jeżeli to się okaże koniecznem. Tak! skupię je a nie dopuszczę do tego, aby kurs obniżył się chociażby o jeden centym!
Ostatnie te słowa Saccard wyrzekł z niezwykłą siłą, jak gdyby składał przysięgę, że raczej zniesie śmierć niżeli porażkę. Potem z wysiłkiem zapanował nad sobą i z wymuszonym uśmiechem dorzucił:
— Cóż to takiego? czyż znowu wkrada się nieufność? Zdawało mi się, że raz na zawsze doszliśmy już do porozumienia w tej kwestyi. Zgodzilicie się oddać sprawę w moje ręce, pozwólcież mi teraz działać. Ja niczego nie pragnę, tylko uczynić was bogatymi, bardzo bogatymi!...
Umilkł na chwilę, jak gdyby przerażony doniosłością własnych pragnień, poczem zniżając głos, dodał: