Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chy, żółty, sztywny jak kij! Chciałbym też widzieć ich razem!
Rozweseleni, podnieceni rozmowy, rozeszli się wreszcie, żegnając się serdecznym uściskiem dłoni. Jantrou nie omieszkał zapewnić, że korzystając z pozwolenia, odwiedzi wkrótce Saccarda.
Zostawszy sam, Saccard uległ znowu wrażeniu, jakie nań wywierała wrzawa panująca na giełdzie a dolatująca z oddali z hukiem fal morskich rozbijających się o wybrzeża. Skręciwszy na ulicę Vivienne, znalazł się w tej części placu, na której niema ani jednej kawiarni i która skutkiem tego poważniejszy przedstawia pozór. Minął Izbę handlową, pocztę, wielkie agentury ogłoszeń, coraz więcej ogłuszony i rozgorączkowany w miarę zbliżania się do giełdy.
Doszedłszy wreszcie do punktu, z którego objąć mógł okiem cały przedsionek, zatrzymał się raz jeszcze, jak gdyby nie chcąc dokończyć tego oblężenia, którem w myśli swej opasywał giełdę. W miejscu tem, gdzie ulica była szerszą, panował gwar i ruch niepodobny do opisania: fala gości cisnęła się do kawiarni; w cukierni miejsca nie było można znaleść; tłum ciekawych skupiał się przed wystawami sklepowemi a zwłaszcza przed oknem jubilera, gdzie w blasku słonecznym lśniły się przypyszne srebra. Ze wszystkich czterech rogów placu napływał wciąż potok pieszych i powozów, tłocząc się w bezładnej plątaninie. Stacya omnibusów zwiększała jeszcze ten zamęt a dorożki