Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łości własnej powstrzymywały go od wejścia na schody. Jak kochanek, wypędzony z sypialni kobiety, której pożąda jeszcze, chociaż się nią brzydzi — tak Saccard powracał tu ustawicznie, gnany nieprzepartą siłą, krążył w około kolumnady i z udaną obojętnością przechadzał się w cieniu kasztanów. Na tym skwerze pełnym kurzu, bez kwiatów i trawników, gdzie pomiędzy kioskami i publicznemi ustępami snuły się gromady podejrzanych spekulantów a na ławkach siedziały kobiety, karmiąc niemowlęta, Saccard chodził bez celu na pozór. Co chwila jednak podnosił oczy, myśląc z wściekłością, że oblega ten gmach, że coraz ciaśniejszemi opasuje go kręgi, i że kiedyś zwycięzcą doń wejdzie!
Skręciwszy na prawo, w aleję, która się ciągnie naprzeciwko ulicy Bankowej, natrafił na małą giełdę walorów zdeprecyonowanych czyli zw. „Mokre nogi” (Pieds humides). Pogardliwą tę nazwę nadają w Paryżu zebraniu ludzi, handlujących na błocie w dnie dżdżyste tandetą czyli akcyami towarzystw już nieistniejących. Hałaśliwy ten tłum składał się z niechlujnego żydostwa, o tłustych, świecących twarzach i ostrych profilach ptaków drapieżnych. Niezwykłe to było zbiegowisko typowych nosów, pochylonych ku sobie jak nad zdobyczą i ujadających zaciekle gardłowemi krzykami, jak gdyby chcieli pożreć się nawzajem.
Saccard mijał ich już, gdy na uboczu spostrzegł otyłego mężczyznę, który ostrożnie trzymając