Przez chwilę jeszcze toczyła się rozmowa w życzliwym tonie prowadzona. Zdecydowano ostatecznie kwestyę wyjazdu Hamelina.
Gdy Saccard wszedł do swego gabinetu, lokaj oznajmił mu, że jakaś kobieta czeka na niego, chociaż jej powiedziano, że pan jest zajęty i z pewnością nie będzie miał czasu się z nią rozmówić. W pierwszej chwili, zmęczony, zniecierpliwił się i kazał ją odprawić; wnet jednak odwołał rozkaz, powodowany myślą, że właśnie szczęście zobowiązuje go względem innych, oraz fanatyczną obawą zmiany szans, gdyby drzwi zamknąć kazał. Zwiększająca się z dniem każdym fala interesantów wprawiała go w stan upojenia.
W gabinecie paliła się tylko jedna lampa, to też Saccard nie poznał odrazu nowoprzybyłej.
— Pan Busch przysłał mnie tu, proszę pana — zaczęła.
Rozgniewany, sam nie usiadł i jej nie prosił by siadła. Po bezdźwięcznym tym głosie i po olbrzymiej tuszy poznał Méchainową. Cóż to za akcyonaryuszka! taka handlarka walorów na funty!
Ona zaś tłomaczyła spokojnie, że Busch przysłał ją, aby zasiągnęła wiadomości co do emisyi akcyj Banku powszechnego. Czy są jeszcze akcye do nabycia? Czy można mieć nadzieję otrzymania ich z ustępstwem dawanem członkom syndykatu? Saccard domyślił się, że pytania te były tylko
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/235
Wygląd
Ta strona została skorygowana.