Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rych rozumni i zdrowi ludzie dosięgali późnej starości.
— Cóż robić! — dodała wesoło — muszę wam uledz, tak jak zwykle. Starajmy się tylko czynić trochę dobrego, aby nam przebaczono winę.
Brat, który dotąd siedział w milczeniu, podszedł do niej i uściskał ją serdecznie. Pogroziła mu palcem.
— O! znam cię, znam dobrze, pieszczochu! Jutro wyjechawszy ztąd nie zakłopoczesz się nawet o to, co się tutaj dzieje... zagrzęźniesz w twoch pracach, pewien, że wszystko idzie jak najlepiej... będziesz marzył o tryumfach tylko, a nam tym czasem cały interes może się z pod nóg usunąć.
— Ależ — wesoło zawołał Saccard — umówiliśmy się przecież, że pani pozostanie przy mnie jak żandarm, aby mnie schwcić za kołnierz, gdybym cokolwiek przeskrobał.
Wszystko troje wybchnęli śmiechem
— I możesz pan być pewien, że nieomieszkam tego uczynić — potwierdziła pani Karolina. — Niech pan nigdy nie zapomina o tem, co przyrzekłeś nam przedewszystkiem, a następnie wielu innym, naprzykład temu biedakowi Dejoie, którego panu gorąco polecam. Tę samą obietnicę uczyniłeś pan naszym sąsiadkom, paniom de Beauvilliers. Biedne kobiety! widziałam je dziś, jak pomagały kucharce przy praniu jakchś łachmanków; chciały zapewne uniknąć wydatku na praczkę.