Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokój, dążył wyłącznie i wprost do niego — do władcy siedzącego przy skromnem biurku; on zaś całemi godzinami przyjmował interesantów z posępnym, niewzruszonym wyrazem twarzy, odpowiadając najczęściej gestem, niekiedy słowami, jeżeli chciał okazać się bardzo uprzejmym.
Ujrzawszy Saccarda, Gunderman uśmiechnął się złośliwie.
— Ach! to pan!... Proszę, usiądź pan na chwilę, jeżeli masz mi co do powiedzenia. Za chwilę będę panu służył.
Poczem zająwszy się innymi, zdawał się zapominać o nim. Zresztą Saccard nie niecierpliwił się wcale, przyglądając się z zajęciem defiladzie remisyerów, którzy, depcąc sobie po piętach, wchodzili, składali wszyscy jednakowo głębokie ukłony, wyjmowali z kieszeni surduta jednakowe arkusiki papieru — ceduły z kursami giełdowemi — i wręczali je bankierowi z jednakowemi gestami, wyrażającemi szacunek i błagalną prośbę. Dziesięciu, dwudziestu remisyerów przychodziło kolejno do biurka, a za każdym razem bankier brał cedułę, przebiegał ją oczyma i oddawał z obojętnością, której wyrównywała tylko niewyczerpana cierpliwość, z jaką przyjmował ten grad zaofiarowań.
Wreszcie ukazał się Massias, spoglądający w około wesołym, lecz niespokojnym wzrokiem psa, którego niejednokrotnie obito. Nieraz na płacz mu się zbierało, tak źle bywał tutaj przyj-