Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liczny zastęp remisyerów, ludzi przybyłych z prośbami, mnóstwo mężczyzn i kobiet tłoczących się w nieładzie. Remisyerzy szczególniej pchali się naprzód, łudząc się nadzieją otrzymania zleceń; płonna to była nadzieja, bo wielki bankier miał własnych agentów, ale sam fakt zostania przyjętym przez niego stanowił już zaszczyt i rekomendacyę, którą każdy z nich chciał się pochlubić. To też oczekiwanie nie trwało nigdy długo: dwaj woźni, stojący przy wejściu, ciągle formowali pochód, pochód nieustanny, prawdziwy galop przez drzwi otwarte. Pomimo tłumu, Saccard natychmiast prawie dostał się w wir tej ruchomej fali.
Gabinet Gundermana mieścił się w obszernym pokoju, w głębi którego przy ostatniem oknie, on sam zajmował mały tylko kącik. Siadywał przy skromnem machoniowem biurku, plecami zwrócony do światła, tak że twarz jego niknęła w cieniu. Wstając o piątej rano, rozpoczynał już pracę, gdy cały Paryż spał jeszcze, to też o dziewiątej — przed rozpoczęciem się natłoku ludzi łaknących grosza — kończył zwykle najważniejsze zajęcie. Na środku gabinetu, przy dwóch większych biurkach dwaj synowie i jeden z zięciów dopomagali mu, nigdy prawie nie siadając, kręcili się ustawicznie pomiędzy wchodzącymi i wychodzącymi urzędnikami. Ale tu skupiała się tylko wewnętrzna działalność domu bankowego. Napływający z ulicy tłum przebiegał przez cały