Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panem, wszechpotężnym królem, przed którym drżał Paryż i świat cały!
Gdy Saccard wstępował na szerokie kamienna schody, bardziej zużyte niż stopnie starych kościołów, wydeptane przez nieustannie nadpływające i odpływające fale ludzi, w duszy jego zawrzała śmiertelna nienawiść do tego człowieka. Przeklęte żydzisko! Do wszystkich bez wyjątku żydów czuł on tę nienawiść rasową, jaką często spotkać można, zwłaszcza w południowej Francyi; cała jego istota wzdrygała się na samą myśl wetknięcia się z nimi i pomimo wszelkich rozumowań nie był zdolnym przezwyciężyć tego czysto fizycznego wstrętu. Najdziwniejszem jednak było, że Saccard, nieubłagany krętacz w interesach, istny kat z rękoma krwią ludzką zbroczonemi, zatracał poczucie samoświadomości, ilekroć chodziło o żydów, odzywał się o nich z cierpkością i oburzeniem uczciwego człowieka, żyjącego z pracy rąk, nieskalanego żadnem szachrajstwem lichwiarskiem. Bez litości rzucał wyrok potępienia na całą tę rasę, przeklętą, nie mającą ojczyzny, ani własnego rządu, żyjącą pasorzytnie kosztem innych narodów, pozornie tylko poddającą się prawom, ale w rzeczywistości posłuszną tylko bogowi kradzieży, krwi i zemsty. Spełniając posłannictwo dane im przez te okrutne bogi, wdzierali się w serce każdego narodu, wikłali go w sieci pajęczej, czyhali na zdobycz, wysysając krew ze wszystkich i tucząc się życiem innych. Czy wi-