Strona:PL Zola - Płodność.djvu/900

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia, tak te niespodziewane odwiedziny śmierci przejmowały trwogą tę naturę, dla której potrzebą było życie wesołe.
— Moja kochana, Morange powiedział ci już o strasznym wypadku... Na szczęście ze względu na odpowiedzialność przed rodziną, Dyonizy był tu obecnym... I to Dyonizy właśnie, kiedyśmy chcieli nieszczęśliwego nieść do jego mieszkania, w pawilonie, oparł się temu, wołając, że zabilibyśmy jego żonę, gdyby tak niespodziewanie teraz, kiedy jest brzemienną, przyniesiono jej umierającego męża... Nie pozostawało nic innego, nieprawdaż? jak wnieść go tutaj.
Opuścił ją, łamiąc ręce, wpół nieprzytomny, wybiegł napowrót do sieni, zkąd słychać było głos drżący:
— Ostrożnie, ostrożnie, powoli... Uważnie koło barjery schodów..
Orszak posępny wszedł do salonu. Wniesiono Błażeja zgruchotanego na noszach, podesłanych materacem. Dyonizy biały jak płótno szedł za nim, podtrzymując poduszkę, na której spoczywała głowa brata z zamkniętemi oczyma i sznurkiem krwi ściekającym ze skroni; czterech zaś ludzi, czterech robotników z fabryki unosiło drągi noszy. Grube buty deptały dywan, roztrącano lekkie mebelki, aby utorować przejście temu pochodowi, niosącemu z sobą grozę i przestrach.
Beauckênowi, który wciąż komenderował pochodem, przyszła nagła myśl do głowy.