Strona:PL Zola - Płodność.djvu/899

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drży. A wreszcie to było widoczne, musiała tam wówczas znajdowa się z pewnością, boć nie miała nawet czasu jeszcze zejść do siebie. Nagle przypomniał sobie ich rozmowę, pytania stawiane przez nią, jej wybuch namiętnej nienawiści względem tego, którego podniesiono okrwawionego w głębi przepaści. Nieszczęsny człowiek, pod powiewem zgrozy, co go przejmowała dreszczem, te tylko znalazł słowa:
— A więc, pani, po za twemi plecami tuż po tobie nadszedł ten nieszczęśliwy Błażej i roztrzaskał sobie czaszkę.
— Mój Boże! mój Boże! co za okropne nieszczęście!
Ale w tej chwili zgiełk wzrastać począł w całym domu. Drzwi salonu pozostały otworem i słychać było zbliżające się głosy, ciężkie kroki, tłum coraz to bliższy już i szemrzący. Słychać było po schodach wydawane rozkazy, głuche dźwigania, piersi nabierające tchu, całe to zbliżanie się ciężaru jakiegoś, niesionego z trudem i ostrożnie.
— Jakto, przynoszą mi go tutaj! — wymówiła Konstancya, blednąc, z tym okrzykiem mimowolnym, który do reszty mógł przekonać rachmistrza o jej winie. — Przynoszą mi go tutaj!
Już nic Morange odpowiedział jej na ten raz oszołomiony, jakby otrzymał cios siekierą w głowę. Nagle ukazał się Beauchène, poprzedzający ciało, wybladły, również zmieniony do niepozna-