Strona:PL Zola - Płodność.djvu/880

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Karolina i uśmiechem, serdecznie ujęła ją za rękę, zatrzymała przez kilka sekund w swojej, skoro już obie wysiadły z powozu.
— Naturalnie, i serdeczne dzięki. Zbyt pani dobra, doprawdy... A zechciej pani powiedzieć memu mężowi, że mnie dowiozłaś do domu, bo on tak się często niepokoi bezpotrzebnie o mnie, odkąd znów jestem... w interesującym stanie.
Konstancya teraz zmuszoną była uśmiechnąć się z kolei, zapewniając z nowemi objawami czułej przyjaźni, że spełni jej polecenie.
— Do widzenia jutro.
— Tak, tak, do jutra, do widzenia.
Ubiegło już lat osiemnaście od czasu jak Morangę utracił swą żonę a dziewięć lat, odkąd umarła mu Regina. Jemu zaś wciąż jeszcze zdwaało się, że wczoraj zaledwie przebył te okropne katastrofy; zawsze w żałobnem ubraniu, które zatrzymał już, pędząc życie zamknięte, na uboczu zupełnie, milczący, odzywający się tylko z tem, co było nieodzownie konieczne.
Po za tem pozostał on wzorowym urzędnikiem, rachmistrzem nie mylącym się nigdy, lękliwym, zawsze trzymającym się akuratnie godzin, przykutym do fotelu przed biurkiem, gdzie od trzydziestu lat bez mała siadał co ranka; „dwie jego kobiety“ bowiem, jak nazywał namiętnie drogie swe zmarłe, zabrały z sobą całą jego wolę, wszystką ambicyę, wszystkie pragnienia podboju, majątku wielkiego, tryumfów, zbytku, o jakich