Strona:PL Zola - Płodność.djvu/879

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

leżało jej się obawiać, skoro jest on tylko w jej fabryce przelotnie a nazajutrz już może osiądzie gdzieś na drugim końcu Francyi.
Obawa przed Błażejem wszakże nie ustąpiła, uparta, dławiąca i naraz przyszedł jej pomysł do głowy, że gdyby teraz pośpieszyła się i stanęła w domu, zanim tam dojdą trzej mężczyźni, mogłaby zobaczyć się z Morangem sam na sam w jego biurze, wybadać go w toku rozmowy i niejednego dowiedzieć się od niego. Oczywiście jemu, rachmistrzowi, doskonale musiał być znany cały kontrakt spółki, chociażby nawet ten kontrakt miał być dopiero w stadium projektu. I pomysł ten roznamiętnił ją, paliło ją już, żeby przybyć jak najprędzej, wysłuchać tego, co jej będzie miał do powiedzenia Morange, którym, jak się jej zdawało, może rozporządzać wedle woli.
Kiedy powóz mijał most Jena, wychyliła głowę przez okienko.
— Mój Boże! jakże ten powóz jedzie powoli!... Gdybyż przynajmniej spadł deszcz, może by mi to pomogło na ból głowy.
Myślała w duszy, że gwałtowna ulewa dałaby jej więcej czasu, zatrzymując gdzie w którejś bramie trzech mężczyzn. Przed fabryką nareszcie kazała powóz zatrzymać, nie odwożąc już nawet swej towarzyszki do pawilonu.
— Moja droga, wybaczysz mi, nieprawdaż? Dość ci będzie skręcić tylko po za róg tej ulicy.