Strona:PL Zola - Płodność.djvu/612

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sząc się powoli i prostując swą dumną figurę, spojrzała nań tryumfująco, że aż do ostatka okazała się mężną, czuła przecież, że energia, z jaką dotąd broniła swych uciech opuszczała ją. On zaś zdziwił się, widząc ją tak podstarzałą, jak gdyby oznaki przekwitania, które był już stwierdził, teraz nagle spotęgowały się, żłobiąc jej bladą twarz tysiącem zmarszczek.
Morange, wyciągając drżące ręce, powtarzał swą smutną, dziecinną skargę.
— Zaklinam was, pokażcie mi ją, chcę ją widzieć... Nikomu krzywdy nie uczynię, pozostanę przy niej spokojny i cichy.
W końcu Seraille zdecydował się uczynić zadość jego życzeniu, ponieważ zdawał się teraz już zrezygnowanym. Podtrzymując, zaprowadzono go do straszliwej izby w końcu małego korytarza.
Mateusz i Serafina weszli wraz z nim, doktór tymczasem zatrzymał się w progu naoścież otwartych drzwi.
Była to ta sama izba, przerażającą i straszliwa, w której nieszczęśliwy mąż znalazł lat temu ośm swoją żonę umarłą. To samo zakurzone okno wpuszczało tylko mdłe, zielonawe światło z dziedzińca, te same meble, przypominające podrzędne hoteliki, stały brudne pod nagiemi czterema scianami, wyklejonemi tapetami w różowe kwiaty, których strzępy wisiały miejscami, zniszczone wilgocią. Więc tu, wśród tej ohydy, na tem