Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnieżdżąca się w starym młynie, wychodziła na cały dzień żebrać i nic nie mąciło spokoju wśród bujnej trawy i cichych wierzb i jaworów. O trzeciej na puste pole padał cień katedry, jakby przepojony zapachem kadzidła.
— Mateczko, obiecałaś mi ciasto z poziomkami na wieczór!
Dzisiaj, w dzień płókania bielizny, Anielka została sama. Matka Gabet miała atak reumatyczny, a Hubertyna poszła do domu, dokąd ją wzywały zajęcia gospodarskie. Klęcząc przed koszykiem, Anielka powoli wyjmowała z niego mokrą bieliznę, którą płókała w strumyku. Wciąż podnosiła oczy na starego robotnika, ustawiającego rusztowanie przed oknem kaplicy świętego Jerzego. Pewno będą naprawiać witraż! Bardzo to pożądane. Dużo szybek brakowało; zastąpiono je przez zwyczajne szkło. A jednak gniewała ją ta robota; przyzwyczaiła się do pustych miejsc w witrażu i wydawało jej się świętokradztwem naprawianie i poruszanie tej relikwji. Gdy wróciła po śniadaniu na pole, na rusztowaniu stał drugi robotnik, również w szarej bluzie. Poznała go natychmiast. To był on!
Anielka wesoło zabrała się do roboty. Gniew minął. To był on: wysoki, smukły, jasny, z głową młodego boga. Może być spokojna o witraż! Nie zdziwiła się, że nosił bluzę jak prosty robotnik. To tylko pozory. Pewnego dnia zmieni się w królewicza. Deszcz złota spływał ze szczytu katedry; organy grały marsz triumfalny. Nie myślała o niczem, nie zastanawiała się, jakim sposobem mógł się dostać w dzień i w nocy na zamknięte pole.
Minęła godzina. Anielka płókała bieliznę, pochylona nad wodą, ale co chwila podnosiła oczy na rusztowanie. On, zajęty niby oglądaniem witrażu, ukradkiem rzucał na nią spojrzenia, zawstydzo-