Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/985

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na tem tle plączących się z sobą myśli, zarysowała się w umyśle Piotra postać jego brata Wilhelma. Nie zadziwił się tem, odczuwał bowiem całą naturalność tej łączności. Jakże kiedyś serdeczny był jego stosunek z tym bratem o wiele starszym, a zawsze tak łagodnym i wyniosłego umysłu. Obecnie stosunek ten był zupełnie zerwany. Piotr wiedział tylko, iż Wilhelm zamieszkuje odosobniony domek na przedmieściu Paryża i zajmuje się chemią.
Wszak pierwsi chrześcianie, grożący zagładą pogańskiemu światu, przerażającymi się wydali starożytnemu społeczeństwu. Dziś, nie wydaje się nikomu, iż mogli być groźnymi, albowiem stali się przeszłością. Tylko człowiek marzący o przewrotach przyszłości straszy swą nowością. Wszelka gwałtowna przemiana istniejącego dzisiaj, jakkolwiek złem to dzisiaj jest uznane, wydaje się potworną zbrodnią.
Niepewności Piotra wzrastały i wraz z myślą o Wilhelmie, marzył, pytając sam siebie, jakim będzie i zkąd przyjdzie nowy promień, zdolny uleczyć dzisiejsze cierpienia chorej ludzkości?
Pociąg biegł teraz pomiędzy ogrodami, lokomotywa wydała świst przeciągły, radosny, niby powitanie. Piotr zbudził się z głębokiej swej zadumy. W całym wagonie panował ruch i podniecenie. Pociąg minął już Juvisy i za niecałe pół godziny stanie nareszcie w Paryżu. Pątnicy zawijali i szykowali swoje węzełki; państwo Sabathier troszczyli się o swoje pakunki, a Eliza