Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/986

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rouquet czuła, iż nadchodzi chwila złożenia i schowania lusterka, z którem trudne było dla niej rozstanie. Pani de Jonquière, zaniepokojona o biedną la Grivotte, której stan coraz był groźniejszy, postanowiła, iż natychmiast z dworca kolei odwiezie ją do szpitala. Marya zaś, litością zdjęta, zbliżyła się do pani Vincent i starała się ją wyprowadzić z rozpaczliwego odrętwienia, w jakiem wciąż pozostawała. Ruch i hałas panujący w wagonie nie przerwał snu panu de Guersaint, trzeba było go zbudzić i zawiadomić, że niebawem staną w Paryżu. Siostra Hyacynta klasnęła w dłonie i wagon zabrzmiał zaintonowanym śpiewem hymnu: Te Deum laudamus, Te Dominum confitemur... Pątnicy śpiewali z gorącem przejęciem, a rozognione pięciodniowemi modłami ich dusze słały dzięczynne modły do Boga, za podróż szczęśliwie odbytą, za łaski doznane, a dające nadzieję przyszłych dobrodziejstw.
Ukazały się okopy Paryża. Niebo było czyste, pogodne, rozjaśnione słońcem pełni dnia, była bowiem teraz godzina druga. Po nad Paryżem unosiły się lekkie, oddalone, rudawe tumany dymów, niby rozproszone tchnienie olbrzyma, ziejącego tchnieniem gorącem przy pracy. Paryż słał się poniżej tych tumanów, jak olbrzymia kuźnica, wiecznie hucząca nadmiarem życia, kipiąca pracą, żądna wszelkich zdobyczy a z nieodzownie ztąd wynikającej walki wyrastał wciąż nowy wysiłek, zrodzić mający doskonalsze jutro.

KONIEC.