Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/978

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bytków, przestał bowiem być potulnem stadem, dającem się kierować byle pasterzowi. Chcieć nagiąć go ku temu — byłoby zaślepieniem, bo ta nieudana próba sprowadziłaby tylko gromy najsroższych katastrof.
Z całej tej podróży pozostało w umyśle Piotra wrażenie bezgranicznego politowania i współczucia. Serce jego przepełniało się tem uczuciem i krwawiło w wielkiej żałości. Przypominał sobie z rozczuleniem postać i słowa wiary pełne, dobrego, starego proboszcza, księdza Judaine; przypominał sobie tysiączne tłumy pątników, żebrzących o łaskę, błagających ze szlochaniem Boga, by ulitował się nad ich nędzą i zmniejszył srogość ich katuszy; jakże szczerze płakał i on wraz z nimi, uniesiony braterstwem, współczującem nieszczęsnej ich doli; ta bratnia miłość dla nieszczęsnego tłumu raną otwartą pozostała w sercu Piotra. Na samo wspomnienie tych cierpiących braci swoich, Piotr pałał żądzą niesienia im ratunku.
Jeżeli jednak wiara tych prostaków nie miała przynieść im pożądanej ulgi, jeżeli podtrzymując ich wierzenia mylono się i rzucano na manowce, cóż wtedy należało uczynić? Czyżby należało zamknąć grotę i znaleźć nowe sposoby, podtrzymujące cierpliwość tłumów?... Oburzyło się litością wezbrane serce Piotra. Nie, nie, zamknięcie groty byłoby zbrodnią, nie godzi się odbierać nadziei nieba tym chorym na duszy i na ciele, wszak