Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/944

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścianach ubrania pątników kołysały się monotonnie, kiedy tymczasem ciała podróżnych leżały uśpione, ociężałe zmęczeniem i nadmiernym wysiłkiem dni kilku w egzaltacyi przebytych; ciała te, fizycznie nadwyrężone chorobą, wyczerpane nadmiarem wzruszeń i szukaniem w cudzie ratunku, wracały do swych codziennych siedzib z podnieconemi aż do przesytu duszami, przepełnionemi złudą.
Około godziny piątej, o wschodzie słońca rozbudzono się nagle, kiedy pociąg zatrzymał się przed wielką stacyą pełną gwaru i nawoływań urzędników kolejowych; drzwiczki wagonów otwierano hałaśliwie, podróżni wysiadali, przepychając się wzajemnie. Biały pociąg był w Poitiers; podróżni ocknęli się natychmiast, wstawali mówiąc wszyscy naraz i wybuchając śmiechami.
Zosia Couteau obchodziła wagon, żegnając się, tutaj bowiem wysiadała, wracając do domu swych rodziców. Całowała się z każdą z podróżnych po kolei, przedostała się nawet przez wierzch przedziału, by ucałować siostrę Klarę, która cichutko siedząc w swoim kąciku niewidzialną była od chwili wyjazdu z Lourdes; drobna jej postać i zwykłe milczące zachowanie ułatwiało siostrze Klarze podobne zniknięcie; tajemniczą ona była, jak wielkie jej oczy, pełne niezgłębionych przepaści. Zosia, skończywszy się żegnać, wzięła swój węzełek i raz jeszcze wróciła się ku siostrze Hyacyncie i pani de Jonquière.