Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/940

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brutalnych wstrząśnięć wagonu. Nawet siostra Hyacynta zdawała się drzemać, i właśnie przed niedawną chwilą zasunęła ekran u lampy w swoim przedziale. Przy zmniejszonej ilości światła zatracały się formy ludzi i rzeczy, panował zmrok gęsty, unoszony z łoskotem burzy w przepaście cieniów. Spojrzała z niedowierzaniem w te przebywane ciemności, stojące jakby murem po obu bokach pociągu i nie dozwalające rozeznać ani lasów, ani pól, rzek i gór wymijanych, wciąż zostających w tyle po za jadącemi. Właśnie teraz sypnęły się drobne światełka gdzieś w oddali; może były to kuźnie, a może tylko smutne lampy przyświecające pracującym lub chorym? Znów jednak zaraz zapadła ciemność zupełna, noc płynęła głęboka jak morze, nieskończona i nieujęta, zacierająca wszystko, a jednak biegnąca do swej mety; razem z tą nocą biegł wciąż pociąg, wiozący pątników, biegł naprzód, dalej i dalej, nie wiedząc gdzie znajduje się obecnie.
Marya, drżąc i rumieniąc się z wielkiego zawstydzenia, jakie ogarnęło ją bez wiadomej dla niej przyczyny, przysunęła się bliżej jeszcze do Piotra i ustami nieomal dotykając jego ucha, zaczęła mówić wśród łez i głosem urywanym:
— Piotrze, słuchaj umie uważnie... Powiem ci o wielkiej tajemnicy, istniejącej pomiędzy mną, a Przenajświętszą Panną... Przyrzekłam Jej, że tego nikomu nie powiem... Ale ty cierpisz, a ja nie mogę znieść widoku twojej męczarni, więc powiem