Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/939

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, Maryo, jakże straszliwie jestem nieszczęśliwy! Niema cięższego skazańca nademnie! Maryo, Maryo! Gdybyś ty pojąć mogła ogrom mojej rozpaczy i mojego nieszczęścia!
Drżąc z nadmiaru wzruszenia, Marya pochwyciła go w swoje ramiona i z czułością siostry chciała ukoić wielkie jego strapienie. Lecz w tejże samej chwili rozbudziło się w niej serce kochającej i kochanej kobiety, zrozumiała prawdziwą doniosłość łez Piotra i zapłakała z nim razem nad dzielącą ich przepaścią wyroków ludzkich i boskich. Nigdy dotychczas nie pomyślała jeszcze o sprawach podobnych, lecz teraz uchylała się przed nią zasłona i odgadywała treść życia ludzkiego pełnego żądz i cierpienia. Szukała w swej myśli słów, mogących przynieść ulgę zbolałemu sercu Piotra i zrozpaczona, iż nic znaleźć nie może dostatecznie słodkiego i pocieszającego, szeptała cichutko:
— Piotrze, już wiem teraz wszystko! Już wiem...
Wtem poczuła, iż znalazła słowa rzeczywistego pocieszenia; to wszakże, co miała powiedzieć wydało się jej tak wielką tajemnicą, iż tylko aniołowie mogli być jej świadkami; z niepokojem rzuciła okiem dokoła, chciała zbadać, czy naprawdę samotność ich jest zupełną w ciszy uśpionego wagonu. Sen podróżnych zdawał się jeszcze być głębszym, niż poprzednio. Pan de Guersaint spał dalej ze spokojem dziecka. Pątnicy i chorzy tonęli w błogości wypoczynku, nie czując