Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/925

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr doznał teraz złudzenia, iż znajduje się sam na sam z Maryą. Nie chciała się położyć na swojej ławce, mówiąc, iż dość się należała przez lat siedem. Piotr, chcąc udogodnić spoczynek panu de Guersaint, śpiącemu jak dziecko od chwili wyjazdu z Bordeaux, ustąpił mu swego miejsca, a sam usiadł obok Maryi. Światło lampy raziło jej oczy, zasunął więc ekran i znaleźli się w przezroczym cieniu, nieskończenie miłym i dającym spokój. Pociąg pędzić teraz musiał wśród wielkiej równiny, sunął cicho i równo, szybując w ciemnościach nocy, jak ptak potężny, bijący rytmicznie wielkiemi skrzydłami. Opuścili szybę drzwiczek i dolatał ich teraz orzeźwiający chłód wieczorny, niosąc ku nim zapachy pól czarnych, pól niezgłębionych obszarów, pośród których żadne nie błyszczało światełko zwiastujące istnienie ludzkiej siedziby. Piotr spojrzał na Maryę i zobaczył, że siedzi z zamkniętemi oczyma. Czuł wszakże, iż mimo przysłoniętych powiek nie śpi ona, lecz rozkoszuje się ciszą, ciszą wśród przeciągłego grzmotu jazdy, unoszącej ich w przepaści ciemności nocnych; za jej przykładem zmrużył oczy i oddał się cały marzeniu.
Znów stanęła przed nim dawno miniona chwila przeszłości, gdy w ogrodzie otaczającym domek w Neuilly, zamienili z sobą pożegnalny pocałunek w cieniu drzew przeszytych strzałami promiennego słońca. Jakże to dawno, a jakże wyraźnie czuł