Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/907

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

botnica, taka jak ja, powinna wracać do Paryża, bo ztamtąd jestem i tam mogę liczyć na zarobek; że niemam prawa tracić biletu jazdy, bo za cóż wróciłabym do Paryża, jeżeli nie wyjadę dzisiaj o godzinie trzeciej minut czterdzieści... Mówili mi, że trzeba umieć znosić swój los, skoro się jest bez grosza... Bo tylko bogaci mogą robić ze swoimi nieboszczykami co im się podoba... Mówili... oj tak mówili... ale już nie wiem co... tak, już nie pamiętam... Nie wiedziałam ani godziny, ani drogi na stacyę... Po pogrzebie... bo pochowaliśmy moją córeczkę gdzieś na nieznanym mi cmentarzu, gdzieś w kącie, pomiędzy dwoma drzewami... ci biedni ludzie odprowadzili mnie tutaj... byłam na pół obłąkana, oni wiedli mnie, ja nie wiedziałam gdzie. Wsadzili mnie do wagonu właśnie kiedy pociąg miał już wyjeżdżać... Ach, jakie to straszne... oderwali mnie od dziecka mojego... moje serce pozostało tam z moją Rózią, głęboko pod ziemią... ach czy też mogą istnieć takie okropności!... Takie okropności!...
— Biedna moja kobieto — szepnęła Marya — pomódl się, proś Pannę Przenajświętszą, by cię nie wypuszczała ze swojej opieki, Ona jest ucieczką strapionych. Ona nie odmawia nigdy udzielenia ulgi tym, którzy cierpią.
Ale pani Vincent wzdrynęła się cała i ze wyburzeniem poczęła wołać;
— Nieprawda! Po cóż mnie oszukano?... Czyż byłabym pojechała z Rózią do Lourdes, gdyby