Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/868

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Vigneron rzuciła się ku drzwiczkom wagonu, a małżonek, wepchąwszy ją do środka, zaczął rzucać pakiet za pakietem, podczas gdy Piotr uniósł w górę chorego chłopczynę. Gustaw lekki był jak ptaszek, schudł jeszcze przez te dni kilka, a rany tak mu dokuczały, iż nie mógł powstrzymać jęku za najlżejszem dotknięciem.
— O, moje ty maleństwo, czy to ja cię uraziłem?...
— Nie, nie, drogi księże Piotrze. Tylko roztrącano mnie dziś bardzo, jestem niezmiernie zmęczony!
Uśmiechał się znacząco, a zarazem smutnie. Dostawszy się do wagonu, zasunął się w kącik, przymknął oczy, jakby z przerażenia nad długością odbyć się mającej podróży.
— Rozumiesz, księże Piotrze — mówił dalej pan Vigneron — że to wcale niezabawne dla mnie... muszę pozostawać w Lourdes w towarzystwie trupa, podczas gdy moja żona i mój syn, jechać będą spokojnie do Paryża. A przecież nie mogę ich zatrzymywać z sobą w hotelu... musiałbym jutro płacić aż za trzy bilety... Nie wiem doprawdy, jak moja żona da sobie radę w podróży... bo nie odznacza się ona zbytnią bystrością umysłu...
Wzburzony, zadyszany, spocony, pan Vigneron zwrócił się teraz do żony i oszołomiał biedaczkę całą litanią drobiazgowych zaleceń: jak powinna zachowywać się w czasie podróży, jak ma po-