Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/869

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stąpić przybywszy do Paryża i do mieszkania, co ma począć i jak sobie radzić w razie, gdyby Gustawek miał atak. Uległa, cicha i wylękniona, pani Vigneron siliła się, by słuchać uważnie i co chwila powtarzała:
— Tak, tak, dobrze... dobrze... zrobię, jak mówisz...
Wtem, znów oburzenie na urzędników stacyi wzięło górę w umyśle pana Vigneron.
— Koniec końców, dotąd niewiem, czy mój bilet jest ważny do jutra, czy też naprawdę przepadnie!... Musi raz przecie być temu koniec! Muszę go wyszukać, muszę do niego dotrzeć, do tego ich naczelnika stacyi!
Rzucić się już chciał pomiędzy tłum, gdy wtem spostrzegł leżące na ziemi tuż przed wagonem, szczudła chorego swego syna. Był to cios ostateczny. Wzniósł ręce do góry, jakby przyzywając Boga, by osądzić raczył, czy podobna, aby jeden człowiek mógł znieść tyle krzyżujących się i walących nań utrapień. Podniósł szczudła rzucił je żonie do wagonu i wrzasnął biegnąc już:
— Masz, ty zawsze wszystkiego zapominasz!
Nadciągała teraz wielka ilość chorych; powtórzył się tenże sam widok, co w chwili przybycia do Lourdes. Tragarze wieźli ich lub nieśli wzdłuż chodnika i przechodząc przez relsy stawali z nimi wzdłuż pociągu.