Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/867

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wchodzić w żadne postronne układy... nie uwzględniają tu więc nawet śmierci!
Pani Vigneron drżała ze strachu, a Gustawek, przysłuchując się opowiadaniu ojca, wyciągnął w jego stronę bladą swą i schorzałą twarzyczkę z ciekawością, chociaż upadał ze znużenia i ledwie mógł ustać, oparty na swych szczudłach.
— Narobiłem hałasu w biurze — wrzeszczał coraz głośniej pan Vigneron. — Przecież są okoliczności wyjątkowe... Cóż oni chcą, abym począł z trupem nieboszczki?... Nie mogę przecież wziąć go pod pachę i przywieźć im jako bagaż?... Z tego wynika, że jestem zmuszony pozostać! Prawdziwa bieda, że tylu jest na świecie ludzi złych i głupich!
— Czy mówiłeś pan z naczelnikiem stacyi? — zapytał Piotr przez grzeczność.
— Ach, mówić z naczelnikiem stacyi! Alboż to łatwo w takiem zamięszaniu? Ani rusz nie mogli mi go odszukać! Jak pan chcesz, aby sprawy załatwiały się rozsądnie w takim wściekłym odmęcie! Ale wyszukam go, odgrzebię, chociażby z pod ziemi i musi wysłuchać, co mu się należy i co ja o tem wszystkiem sądzę!
Zwrócił się gwałtownie do struchlałej żony:
— Czegóż tu stoisz? Wsiadaj do wagonu, niech ci podadzą pakunki i malca.