Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/847

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzała na niego przeciągle, a zarazem filuternie.
— Przeznaczyłem je dla moich penitentek w Tuluzie i chciałem je włożyć na spód mego kuferka. Pamiętasz przecie, że obiecałaś do mnie przyjść i pomódz mi ułożyć bieliznę?....
Ona śmiała się w dalszym ciągu i zalotnie mrugała na mówiącego.
— Dzięki temu nie mogę wyjechać aż jutro. Ale przynieś mi moje sprawunki dzisiaj wieczorem, jak tylko skończysz swoje zajęcie w magazynie... Przecież wiesz, gdzie mieszkam? na tej samej ulicy, u pani Duchêne, w pokoju na dole... Nie kapryś i przyjdź koniecznie...
Czerwone usta Apolinaryi poruszyły się zlekka i niewiadomo, czy seryo, czy też żartem odpowiedziała:
— Dobrze, dobrze, odniosę trzy tuziny koronek do pani Duchêne.
Dalszą ich rozmowę przerwał pan de Guersaint, który zbliżył się do księdza z ręką wyciągniętą do powitania. Zaraz zaczęli mówić o swojej wycieczce: jakże miło przepędzili czas, nigdy nie zatrą się w ich pamięci doznane wspólnie wrażenia w Gavarnie. Ze śmiechem wspominali o dwóch innych towarzyszach wycieczki, byli to dwaj proboszcze wiejscy, naiwni i dobroduszni, z których drwili i żartowali przez cały przeciąg podróży. Pan de Guersaint, który pamiętał, iż jest nietylko budowniczym, lecz twórcą nowego systemu kie-