Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/818

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie! proszę mi wierzyć, ojcowie groty bawią się ogniem a to gra niebezpieczna. Oto wszystko, co mogę powiedzieć
Na przekór zapowiedzi jednak z tą właśnie chwilą z ust jego począł płynąć potok nieustający jak z otwartego kranu kadzi, mówił, mówił i jeszcze mówił. Twarz jego ściągła o kościstych policzkach i śniadej cerze, centkowanej krwistemi kropkami, uwydatniała ruchliwość oczu, któremi przewracał, unosząc się w miarę jak mówił. Cała drobna postać pana Cazaban podskakiwała nerwowo, dopełniając i podkreślając słowa i giesta. Wrócił do poruszonego przed paru dniami tematu i powtarzał liczne urazy, jakie miasto Lourdes żywiło względem ojców, strzegących groty. Utyskiwali właściciele zajazdów, skarżyli się kupcy, mówiąc, że gdyby nie konkurencya czyniona im przez ojców, zarabialiby conajmniej drugie tyle. Tak, nowe Lourdes zatrzymywało podróżnych, ciągnęło z nich zyski, i przepadać musiał każdy, kto nie zakładał sklepu lub hotelu w pobliżu groty. Walka pomiędzy starem i nowem Lourdes, wrzała coraz zaciętsza a dzień każdy dostarczał świeżych zasobów nienawiści; stara dzielnica traciła znaczenie, co sezon mniej było w niej życia i zapewnie przeznaczeniem jej będzie paść z wycieńczenia, by nigdy już nie powstać. Ach ta przebrzydła grota! Pan Cazaban zapewniał, iż wolałby stracić wielkie pieniądze, dać sobie obciąć obydwie nogi, aniżeli skierować swe kroki ku ich