Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/816

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże się cieszę, że się panu podobała nasza górska okolica, bo niezawodnie wróci pan tutaj, by znów ją podziwiać?... a w takim razie śmiem się polecić łaskawej pamięci.
Gdy pan de Guersaint siadł na fotelu do golenia, fryzyer zaczął się krzątać sam koło niego, pomocnika bowiem wysłał na miasto w interesie podróżnych, którzy u niego stanęli. Jedna z rodzin zakupiła taką ilość różańców, gipsowych statuetek i obrazków za szkłem i bez szkła, iż trzeba było wynaleźć skrzynię, by upakować to wszystko przed podróżą. Sufit ponad sklepem cały drżał, tak biegano i śpieszono się na pierwszem piętrze; dolatywały nawet odgłosy sprzeczek i popychania się ludzi, tracących głowy wśród przygotowań do drogi, widocznie nie dawali sobie rady z pomieszczeniem stosu nakupionych drobiazgów.
Drzwi do stołowego pokoju, z tyłu po za sklepem były uchylone; bawiło się tam dwoje dzieci wysączaniem z filiżanek reszty czekolady na spodki i nakrycia rozrzucone w nieładzie. W czasie liczniejszych pielgrzymek, pan Cazaban wynajmował cały swój dom pątnikom; wszystko co było w mieszkaniu, oddane było gościom a podczas takiego najazdu ludzi obcych, fryzyer wraz z żoną i rodziną przeprowadzał się do ciasnej piwnicy, gdzie sypiali wszyscy na słomie.
Cazaban nacierał mydlaną pianą policzki pana de Guersaint, który począł go pytać: