Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/793

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzyknął jednak z zadziwienia na widok osoby, którą ujrzał.
— Jakto! to ty?... Wstałaś tak rano i już biegasz z wizytami po mieście?...
Marya stała w progu i uśmiechała się do niego. Po za nią wychylała się postać siostry Hyacynty, która też uśmiechnięta, patrzała swojemi przejrzystemi oczami.
— Tak, to ja. Nie mogłam doleżeć w łóżku, jak tylko słońce weszło, zerwałam się na równe nogi, tak mi było pilno chodzić, biegać, skakać i radować się jak dziecko... Uprosiłam siostrę Hyacyntę, aby zechciała wyjść ze mną na miasto... Czy wiesz?... zdaje mi się, że gdyby zamknięto drzwi, byłabym uciekła przez okno!
Piotr wprowadził je do pokoju i starał się opanować wzruszenie, jakiego doznawał na widok Maryi wesołej, szczebiocącej, niemogącej ustać spokojnie na miejscu. Więc to ona! Ona, którą widział nieruchomą przez lat tyle, ona, wczoraj jeszcze niedołężna i na wieczne zda się kalectwo skazana! Od chwili, jak ją widział wczoraj w bazylice, wypiękniała i zakwitła młodością. Noc jedna dzieliła ją od wczoraj, a przez te godzin kilkanaście, stała się piękną i uroczą dziewicą, przypominającą mu śliczną dzieweczkę, którą całował z uniesieniem w chwili pożegnania, wśród zieloności ogrodu, pod cieniem wyniosłych drzew, przepuszczających złote strzały słonecznych promieni.