Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/794

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak ty urosłaś! jak ty wypiękniałaś! — zawołał Piotr prawie mimowoii.
Na co odezwała się siostra Hyacynta.
— Gdy Matka Boska weźmie się do dzieła, nie może ono być, jak tylko doskonałe. Patrz tylko, księże Piotrze, jaką Marya stała się z Jej łaski! Piękna jest, świeża i pachnąca jak róża!
— A jaka jestem szczęśliwa — przerwała Marya — czuję się silną, zdrową, białą i tłustą, jak nowo narodzone dziecko!
Radość i słodycz wstąpiły w serce Piotra. Zdawało mu się, iż nadejście tych dwóch kobiet, oczyściło nagle powietrze, przepełnione gorączkowem tchnieniem miłości, którą wniosła tu z sobą pani Volmar. Marya rozjaśniła cały pokój swym uśmiechem i wdziękiem niewinnej młodości. Radość, jakiej doznawał na widok rozkwitającej nagle jej piękności, łączyła się wszakże z głębokim smutkiem. Wspomniał ten bunt, jaki nim miotał wczoraj w cieniu krypty: jaką jątrzącą ranę straszliwego żalu odkrył w sobie za życiem zmarnowanem, i czuł, iż żałość ta nigdy nie ustąpi z jego serca. Ukochana przez niego kobieta zakwitła pięknością, odżyła w swym utraconym wdzięku, jest ona przecież nazawsze dla niego stracona, nigdy posiadać jej będzie, bo nie do świata on należy; wykreślił się z liczby żyjących i zamieszkał w samotnem grobowisku! Łzy żalu nie tamowały mu wszakże teraz oddechu, owszem rozkoszował się bezbrzeżną melancholią,