Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/741

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mała się zwłaszcza przy grocie; nie była to już czeluść dzikiej skały, przed którą klęknęło kiedyś biedne dziewczę o wynędzniałem chorobą ciele, lecz była to przystrojona w grocie kaplica, bogata i światłami płonąca, przed którą defilowały narody ziemię zamieszkujące i kornie zamodlone w uniesieniu najwyższego uwielbienia. Światła, cześć, bogactwa, modły i kwiaty znoszono tam w ofierze, wytwarzając bezustanny tryumf, brzmiący zwycięztwem. A tutaj, w tej izbie brudnej, ciemnej i wilgotnej, zawsze było pusto, chociaż kolebką ona była całej świetności; nikt nie znosił tu świateł, nie składał kwiatów, nie zawodził dziękczynienia, nikt nigdy nie klęknął dla odmówienia modlitwy. Może tylko zrzadka zabłąkał się jaki wrażliwszych uczuć podróżny i odłupał szczyptę trocin z przegniłej deski sterczącej koło komina. Duchowni przybywający do Lourdes nawet nie wiedzieli o istnieniu nędznej tej izby, do której dążyć były powinny liczne procesye, jak do przystani, zkąd wypłynęła chwała tak rozgłośna. Wszakże tutaj, w tej zimnej norze, powstało marzenie dziecka, trapionego bezsennością w czasie długich nocy, gdy dokuczliwy kaszel wycieńczał wątłe zdrowie dziewczynki, spoczywającej na barłogu pośród dwu siostrzyczek; marzyła podczas ciężkiego snu całej swej rodziny; ztąd wyszła, unosząc po za próg domostwa marzenia długich, bezsennych nocy a majaczące jej myśli zakwitły