Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/716

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płakać ból doznawany. Uprzedził ją w paru słowach, że wychodzi z kościoła, ma bowiem umówioną schadzkę z lekarzem Chassaigne. Lecz spostrzegł, iż chcąc wyjść napotka wiele trudności, ścisk modlących się pątników wprost uniemożliwiał przedostanie się do drzwi wchodowych. Wpadł na pomysł przejścia przez zakrystyę i spuszczenia się do krypty bocznemi, wązkiemi schodami.
Uskuteczniwszy ten zamiar, znalazł się nagle w grobowej ciszy i ciemni, co tem więcej go uderzyło, iż w górnym kościele z którego wychodził, brzmiały pienia radosne, rozpływające się w powodzi świateł. Krypta wykutą była w skale i składała się z dwóch korytarzy, okalających potężną masę granitu, podtrzymującą nawę górnego kościoła; na zakręcie, w rodzaju framugi była kaplica, oświetlona dniem i nocą małemi lampkami. Majaczące wśród niepewnego ich światła liczne filary, mnożyły się i rosnąć się zdawały jak las zadziwiający skamieniałej flory; powiewała od niego pełna mistycyzmu trwoga, pogłębiona półcieniem i drżącą tajemniczością czarnych zaułków. Ściany krypty były gołe, wprost wyciosane w kamieniu; czyniła wrażenie grobowca, chłodnego i ponurego jak ten, wśród którego legnie każdy żyjący, by spocząć snem wiecznym. Wiodące do kaplicy korytarze wyłożone były od dołu do góry marmurowemi tablicami wotywnemi, a dołem ścian przy-