Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/717

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

legały konfesyonały, ciągnące się po obu ich bokach. Spowiadano tutaj bowiem, pośród tej śmiertelnej ciszy niczem nieprzypominającej życia na ziemi; w konfesyonałach zasiadali księża, mówiący wszystkiemi językami, by dawać odpuszczenie grzesznikom przybywającym z czterech krańców świata.
Właśnie teraz, gdy w górnym kościele tłoczono się, duszono wśród powodzi muzyki i światła, w krypcie panowało głuche milczenie; ani jedna ludzka istota nie zabłąkała w to pustkowie. Piotr, spuściwszy się w tę ciszę i chłód grobowca, zagłębił się wzdłuż korytarzy i padł jak do modlitwy na oba kolana. Zagnała go tutaj i ukorzyła nie chęć modłów i samotnej rozmowy z Bogiem, lecz padł pod ciężarem bezmiernego znużenia, umęczenia, jakie powodowała tocząca się w jego sercu nowa dla niego walka. Złamany nią, pragnął dojrzeć jasno jej przyczynę. Ach, czemuż nie może pogrążyć się w głębszą jeszcze bezdeń rzeczy! Dlaczegóż musi myśleć, rozważać i na tej drodze szukać ukojenia!
Przeżywał obecnie śmiertelne katusze. Starał się uprzytomnić sobie najdrobniejsze szczegóły, zaszłe od chwili, gdy Marya powstała wskrzeszona z łoża swej nędzy. Dlaczegóż obok braterskiej wielkiej radości, poczuł on wtedy i ból tak okrutny, jakby rażony został równocześnie śmiertelnym ciosem nieszczęścia?... Czyż jej zazdrości łaski, jaką została obdarzona?... Czyż