Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/695

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak morze u podnóża góry; ostatnie fale ludzkiego tego morza docierały do świętego przybytku, cała zaś olbrzymia jego masa rozpościerała się po placach, alejach i ogrodach, hucząc i szumiąc w oddali.
Bogato przystrojony szwajcar kościelny, poprzedzający procesyę, dochodził już do miejsca, gdzie balustrada na wysokości kopuły św. Różańca, rozszerzała się w plac przestrony, utworzony na płaskim dachu kościoła. Rozstawiły się na nim delegacye, z łona pielgrzymów wysłane i niosące chorągwie z jedwabiów i aksamitów różnobarwnych, powiewających obecnie w purpurowych blaskach zachodzącego słońca. Za delegatami zajaśniały białe komże i złote ornaty księży; posuwali się oni na tych wysokościach podobni do promiennych gwiazd nieba. Bezustannie chwiejące się kadzielnice, chmurkami wonnych dymów napełniały obraz, pośród którego przepływał baldachim, niewidzialnemi niesiony rękoma, jakby trzymany tajemniczą siłą i unoszony ku górze przez aniołów, otwierających przed nim bramy nieba i wiekuistej chwały.
Procesya, wydostawszy się z tłumu, postępowała w majestatycznym porządku; zaniechano już wołania o Boże zlitowanie, zastąpiły je śpiewy dziękczynne. Za objawione przed grotą cuda składano cześć i wielbiono potęgę niebios; głosy śpiewały pełnią piersi, dzwony napełniały