Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/694

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla zdrowia jej dziecka. Lecz oni głuchymi być musieli na jej błaganie i ani łzy, ani jękliwa prośba tej matki nie przezwyciężały stawianego przez nich oporu.
Wtem, ksiądz Judaine spostrzegł ją, i skinął, by ją przepuszczno. Posłuszni jego woli, dwaj strażnicy rozsunęli się nieco, by litości celebrującego zadość się stało, pomimo niebezpieczeństwa, jakiem groziło to rozstąpienie się ochronnego ludzkiego muru. Kobieta wpadła wraz z dzieckiem i legła na ziemię przed stopami księdza. Ten dotknął podstawą Przenajświętszego Sakramentu głowę chorego chłopięcia. Matka przywarła doń spragnione i chciwe swe usta. A gdy po chwili procesya ruszyła naprzód, kobieta błagała, by ją zostawiono po za baldachimem, szła, dysząc ciężko, z włosami na wiatr puszczonemi, chwiejna i zgięta pod ciężarem, obrywającym zbolałe jej ramiona.
Z wielką trudnością przebyto plac św. Różańca. Procesya sunęła teraz pod górę, wzdłuż monumentalnej balustrady, ku bazylice rysującej się na tle nieba; z jej wysmukłej wieżycy o strzale chmur sięgającej, spływały i rozlegały się brzmienia wszystkich naraz dzwonów, głoszących chwałę N. Panny z Lourdes. Ku tej ostatecznej apoteozie, unoszono zwolna baldachim, ku wysokim podwojom świątyni, która otwartą być się zdawała na widnokrąg nieskończoności, panując ponad tłumami ludzkiemi, ścielącemi się