Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/661

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż do zawrotu głowy, do nieprzytomności; zdawało się nawet Piotrowi, że biały, marmurowy posąg drga, jakby życiem. Dlaczegóż nie miałby stać się dzieckiem, jak innym to jest dane?... przecież szczęście mieści się w nieświadomości i ułudzie. Piotr zarazić się pragnął panującą tu wiarą, spodziewał się tej łaski i przyzywał jej gorąco; żądny był stać się ziarnkiem piasku, niewyróżniającem się od innych piasku ziarenek, być pyłem lotnym i unoszonym wraz z innemi pyłami, nietroszczącym się, jaka wytworzyła go siła i ku jakim pcha go przeznaczeniom.
Właśnie jednak w chwili, gdy wstępować w Piotra poczynała nadzieja, że zdoła zabić w sobie dawnego człowieka, gdy usiłował obezwładnić i zetrzeć swoją wolę i rozum, poczuł, iż pod czaszką, rodzić się poczynają nowe szeregi myśli, nieprzezwyciężenie do dawnych podobne. Pomimo opornego wysiłku, jaki im stawiał, opanowywały go na nowo, i znów począł wątpić i dociekać. A więc jakaż to mogła być mianowicie ta siła, wyłaniająca się z tłumu, ciecz życia dość potężna, by wywoływać mogła wydarzające się rzeczywiście uzdrowienia? Nigdy jeszcze żaden uczony nie badał tych zjawisk. Czyż należało uważać tłum za jedną wielką, zbiorową istotę, zdolną poszczególnym swym składem o tyleż spotęgować siłę, wywieranej na siebie wzajemnej i wymiennej autosuggestyi?... Możnaż było przy-