Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/654

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę, przepuście mnie państwo... wiozę chorą...
Lecz ludzie zahypnotyzowani widokiem jarzącej się w oddali groty, nawet nie drgnęli; wspinając się na palcach, pragnęli nie tracić okazyi napatrzenia się na zapowiedziane widowisko. Wreszcie odgłosy śpiewanej litanii taką nieciły wrzawę, iż nikt nie dosłyszał nawet powtarzanej przez Piotra prośby.
— Proszę, niech się państwo rozstąpią trochę... Wiozę chorą... proszę o trochę miejsca dla chorej... Wysłuchajcie mojej prośby, trochę miejsca!
Lecz nikt na niego nie zważał, każdy był uniesiony, porwany religijnym zachwytem, stawszy się na wszystko ślepym i głuchym.
Marya uśmiechała się pogodnie, nie dostrzegając żadnych przeszkód, pewną bowiem była, iż nic nie zdoła powstrzymać ją w drodze ku uzdrowieniu, jakie dziś na nią spłynie. Gdy Piotr zdołał wcisnąć się pomiędzy pierwsze szeregi tłumu, położenie stało się jeszcze groźniejszem. Ze wszystkich stron naciskano słabe pudło wózka; i zachodziła obawa, iż rozgniotą je wraz z chorą. Co chwilę trzeba było się zatrzymywać, czekać i błagać ludzi o więcej ostrożności lub o trochę miejsca. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło Piotrowi doznać podobnie trwożnego wrażenia spowodowanego tłumem. Pomimo, iż tłum ten był łagodny i potulny jak stado owiec naiwnych, Piotr odczuwał dreszcz miotający unie-