Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/655

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sień, tchnienie jakieś potężne i szczególne wzruszające nim do głębi. Miłował on maluczkich a wszakże dziwnie przykry był mu ich widok obecnie; te twarze brzydkie, pospolite, ociekające potem spływającym na brudne, nędzne i cuchnące łachmany — sprawiały mu przykrość doprowadzającą go niemal do omdlenia.
— Proszę, niechaj państwo patrzą, wiozę chorą, zróbcie nam miejsca trochę, bym mógł zawieść ją do groty!
Wózek potrącany, naciskany i rzucany, tonąć się zdawał w tej ludzkiej powodzi. Minuty upływały nim o krok posunął się naprzód. Przez chwilę można było myśleć, iż pochłoniętym został przez fale. Wtem, znów się ukazał, dotarłszy do budynków, w których mieściły się łazienki. Zaczęto się litować nad losem tej młodej jeszcze i pięknej dziewczyny a tak wycieńczonej chorobą. Gdy ludzie, zniewoleni prośbami Piotra prącego się naprzód, chcąc nie chcąc, obrócili się ku niemu, gniew ich opadał, spojrzawszy na chorą, leżącą w wózku i wstępowała w ich serca litość nad bladą dziewczyną, znękaną cierpieniem, z tą dokoła owiewającą złotą aureolą pięknych blond włosów. Wywoływała ogólne współczucie. Ach biedna, taka młoda a taka już nieszczęśliwa! Niechajże Matka Boska miłosierdzie jej swoje okaże! Inni, patrząc na Maryę, wzruszonemi się czuli ekstazą, w jakiej była pogrążoną, jasne jej oczy patrzeć się zda-